niedziela, 3 października 2010

Koniec końców... skończyłem

Tłukło mi się to po głowie już kilka dni.

Ostatnio kilka spraw robi mi sajgon zamiast mózgu. Dlatego tak mało pisałem. Nie potrafiłem się skupić nad niczym.

Ale najpierw. Szukałem porównania na moją sytuację z terapią. Myślałem tęgo, aż w końcu wymyśliłem. Przez całe moje życie poruszałem się jakbym miał połamane wszystkie kości. Decydując się na terapię, Lois Wsadziła mnie w gips i wyleczyła wszystkie kości. Bolało jak diabli. Teraz jestem już wyleczony, i nauczyłem się poruszać w całym tym gipsie. Nadszedł jednak czas zdjąć gips, odrzucić kule i ruszyć przez życie dalej. Wszystko ładnie, pięknie, gdyby nie to, że cholernie się boję, że się przewrócę i znowu połamię. Wiem, że strach jest wyolbrzymiony, a upadek, nieunikniony. Cóż. Trzeba spróbować i poczuć to na własnej skórze

A wracając do sprawy.

Na początku tygodnia byłem umówiony do Lois na terapię. Zaspałem jednak, gdyż dzień wcześniej zachlałem pałę z Chłopcem z Blizną i z Lucy. Niemal zaspałem do pracy na 14-tą :P Mniejsza z tym. Musiałem się skontaktować z Lois w sprawie mojej nieobecności. Nie przyszło mi to łatwo, gdyż coś mi chodziło po głowie. Teraz już wiem. Postanowiłem, że to koniec terapii. Był to zbieg okoliczności. Znak z nieba, żeby skończyć. Taka próba generalna. Postanowiłem, że pod koniec roku jeszcze do niej wpadnę. Zdać relację jak mi się żyje bez wspomagania. 

Wy pewnie dowiecie się jako pierwsi.

Na razie tyle.

Pa.

2 komentarze: